Psychologiczne konsekwencje „podwójnego rocznika”. Jak pomóc nastolatkom, które zmieniły szkołę i obecnie kontynuują edukację w klasach pierwszych szkół średnich?
Wpis ten jest efektem wysłuchanych historii nastolatków jakie do mnie trafiły na przestrzeni ostatnich tygodni. Nastolatków z tak zwanego „podwójnego rocznika”, czyli absolwentów klas ósmych i klas trzecich gimnazjum, które obecnie kontynuują swoją naukę w szkołach średnich.
Tak naprawdę historia tych dzieciaków rozpoczęła się już w zeszłym roku szkolnym, gdy zaczęło się ich „dopingowanie” (przez część moich nastolatków nazywane straszeniem lub panikowaniem) przez nauczycieli do nauki, uzasadniane tym, że może dla nich zabraknąć miejsc w wymarzonej szkole.
Z opowiadań dzieciaków wynika, że 99% argumentów wykorzystywanych do tego, aby zachęcić ich do nauki przez nauczycieli i rodziców był fakt, że podwójny rocznik wchodzi do szkół średnich. Mam w tym momencie mieszane uczucia, gdyż z jednej strony rozumiem obawy rodziców, że ich dziecko „zmarnuje sobie życie” jeśli nie pójdzie do wymarzonej szkoły średniej z powodu braku miejsc. Rozumiem też nauczycieli, że chcą, aby ich uczniowie dostali się do jak najlepszych szkół. Niemniej jednak wydaje mi się, że motywować dzieciaki do nauki można na wiele innych sposobów. Myślę sobie, że byłoby cudownie, gdyby owe sposoby sprawiły, że nauka kojarzyłaby się z przyjemnością, a nie ze straszeniem czy panikowaniem, jak to określają przychodzące do mnie nastolatki. Wreszcie jako psycholog muszę stwierdzić, że tworzenie swego rodzaju presji na nastolatkach w perspektywie długofalowej nie sprzyja efektywnemu przyswajaniu wiedzy. I nie mam tu na myśli tego, że trzeba z uczniami obchodzić się jak z jajkiem, bo z tego powodu uczeń popadnie w depresję. Presja/stres to naturalna część życia i bardzo ważną częścią adaptacji jednostki do życia, jest umiejętność radzenia sobie ze stresem. (Biorąc pod uwagę jak słabe psychicznie są współczesne nastolatki, to zdanie powinno być wyróżnione pogrubioną czcionką.) Mam na myśli bardziej to, że potrzeby uczniów, gdzieś przy tej całej reformie zostały zbagatelizowane. Chodzi mi zarówno o potrzeby psychologiczne jak i edukacyjne.
Z relacji uczniów klas pierwszych szkół średnich jakie do mnie trafiają wynika, że klasy są liczne, nauczyciele sfrustrowani i przepracowani, a plany lekcji mają zbyt wiele „okienek”. Do tego należy dołożyć fakt, że ludzki mózg nie lubi zmian. Każda zmiana to stres dla naszego organizmu – nawet jeśli jest bardzo pozytywna (np. narodziny dziecka). Nawet my dorośli nie lubimy zmian i czasem ciężko je przechodzimy, a co dopiero mówić o nastolatku, którego układ nerwowy nie jest do końca wykształcony, umiejętności adaptacyjne leżą w gruzach (no raczej przed komputerem trudno je wykształcić), hormony szaleją i nasz biedny nastolatek musi walczyć o przetrwanie na niemal każdej przerwie, gdyż korytarz pęka w szwach od przeludnienia. Prawie zapomniałabym o czynniku różnicy wieku. Otóż klasy ósme od klas trzecich gimnazjum dzieli rok. Faktycznie większość szkół zastosowało metodę, gdzie uczniów jednego rocznika umieszcza się w jednej klasie. Niestety nie zawsze logistycznie było to możliwe. Pomijam też fakt, że obecni maturzyści w technikach mają osiemnaście lub dziewiętnaście lat, a nasz początkujący nastolatek po klasie ósmej raptem piętnaście. Co prawda te „wielkoludy” nie siedzą z naszym „maluchem” w ławce, ale często mają kontakt na przerwach jak i przed lub za szkołą na papierosie. („Ale moje dziecko nie pali” …tak, tak)
Jak wynika z powyższego stresu jest co nie miara – zarówno dla ucznia jak i dla rodzica. Jakie są konsekwencje psychologiczne? Trafiają do mnie nastolatki z samookaleczeniami – właśnie z „podwójnego rocznika” jest ich sporo. Głównie przeważają problemy emocjonalne (depresje, fobie, lęki) oraz duże problemy w kontaktach społecznych. Dzieci, które do mnie trafiają popadają w skrajności: albo są agresywne słownie i fizycznie albo starają się być niewidoczne i cierpią w osamotnieniu. Trudno im znaleźć balans. Trzeci problem pod względem częstotliwości występowania w przypadku tych nastolatków, które do mnie trafiają, to uzależnienia. Nasze nastolatki popadają w niebyt. Jedna z moich młodych klientek sama określiła to jako wegetację. Dzieciaki wegetują z telefonami w dłoniach lub z lolkiem w buzi (jeśli jesteś rodzicem nastolatka i nie wiesz co to lolek, zapraszam na konsultacje ).
Jak pomóc nastolatkowi, który ewidentnie nie radzi sobie w nowej szkole? Pytanie „co słychać w szkole?” to za mało. Jest to pytanie na tyle rutynowe, że nastolatek nie odbiera go jak wyraz troski rodzica. Raczej jako sztampę, którą ów rodzic musi „odbębnić”, aby nie mieć wyrzutów sumienia, że nie interesuje się dzieckiem. Z mojego punktu widzenia absolutnym fundamentem skutecznych działań zapobiegawczych w kwestii zdrowia psychicznego naszych milusińskich, jest nawiązanie z nimi więzi psychologicznej. Cóż to za dziwo ta więź psychologiczna? Więź psychologiczna jest wtedy, gdy spędzamy z drugą osobą więcej niż godzinę dziennie twarzą w twarz (nie przez kamerkę internetową, nie przez telefon), a co więcej czas ten jest odbierany przez obydwie strony jako PRZYJEMNY. Oznacza to, że gdy robimy przesłuchanie dziecku i nie może się ono czuć swobodnie, nie budujemy z nim więzi psychologicznej. Jednym ze sprawdzonych patentów jest zainteresowanie się tym czym interesuje się nasz nastolatek, nawet jeśli my się tym nie interesujemy (potraktujmy to jako inwestycję w przyszłość). Oznacza to, że jeśli nastolatek słucha muzyki, to spróbujmy słuchać tego co on – jeśli to hip-hop można przy okazji dowiedzieć się jakimi poglądami karmi się młody mózg naszego milusińskiego. Jeśli nastolatek ogląda animacje japońskie – obejrzyjmy je z nim. Jeśli nasz nastolatek ogląda filmy na YouTube – obejrzyjmy je również i podyskutujmy na ich temat. Jeśli nasz nastolatek rysuje – pooglądajmy wspólnie instrukcje rysunku w internecie albo wybierzmy się wspólnie na jakąś wystawę rysunku. Jeśli nasz nastolatek jeździ konno – weźmy też kilka lekcji, a już na pewno musimy być obecni na ważnych zawodach. Nie ma przebacz – drogi rodzicu, jeśli chcesz nawiązać więź psychologiczną ze swoim nastolatkiem, musisz poświęcić mu swój CZAS. Poświęcając czas nastolatkowi budujemy więź psychologiczną, która jest absolutnym fundamentem dalszych skutecznych działań zapobiegawczych lub interwencyjnych, a ponadto dowiadujemy się dużo o sposobie myślenia nastolatka oraz ewentualnych problemach z jakimi się boryka.
Gdy etap pierwszy odhaczymy, możemy przejść do etapu drugiego. Drogi rodzicu – jesteś też nauczycielem swojego dziecka. Jak wspomniałam powyżej, jeden z najczęstszych problemów z jakimi trafiają do mnie dzieciaki to samookaleczenia oraz problemy emocjonalne. Samookaleczenia świadczą o bezradności. Dziecko cierpi, nie widzi wyjścia z problemów w jakich się znalazło. Często jest to zawiedziona pierwsza miłość. My wiemy, że będzie kolejna, bo nauczyło nas tego doświadczenie życiowe, ale dla nastolatka ta pierwsza była tą ostatnią, więc w jego perspektywie kończy się świat. Ból psychiczny jest nie do zniesienia, a na ulgę nie ma nadziei, więc dziecko zaczyna się samookaleczać. (O mechanizmach samookaleczeń napisałam trochę w innym wpisie.) Rodzic jest jednocześnie nauczycielem, więc może, a nawet powinien uczyć dziecko jak radzić sobie z problemami. Doświadczenie życiowe rodzica, to skarbnica wiedzy, dzięki której dziecko może uniknąć wiele cierpienia. Co istotne – nie działa tłoczenie do głowy na siłę tej wiedzy przez moralizowanie, wymądrzanie się. Wiedza ta powinna przejść naturalnie, że się tak wyrażę. Trzeba zdiagnozować jakie emocje czuje nastolatek. Trzeba dowiedzieć się co jest problemem, aby skutecznie pomóc (etap pierwszy – nawiązanie więzi). Nawet jeśli nastolatek zakopuje się naburmuszony pod kocem ze słuchawkami w uszach, to trzeba zostawić mu „furtkę” i na przykład powiedzieć „widzę, że cierpisz i bardzo chcę ci pomóc, jeśli tylko poczujesz taką chęć przyjdź do mnie pogadać”. Boże broń jeśli nastolatek w końcu podejdzie, a my zapracowani, zajęci odprawimy go z kwitkiem. Jeśli nasze dziecko w końcu podejdzie, to trzeba je mocno utulić nawet jeśli mówi, że to fuj, wysłuchać, a potem szukać wspólnie z nim rozwiązań do skutku. Na koniec jeszcze milionowy raz zapewnić, że go wspieramy i że zawsze może przyjść porozmawiać.
Czasem zdarza się, że wykonaliśmy etap pierwszy oraz etap drugi, ale dziecko dalej przejawia autodestrukcyjne zachowania (samookalecza się, izoluje się od ludzi, zaczyna wagarować, jest agresywne), wówczas nie ma na co czekać i trzeba przejść do etapu trzeciego, czyli trzeba skorzystać z pomocy specjalisty. Większość szkół dysponuje psychologiem szkolnym. Jeśli psycholog ten faktycznie jest z powołania, to poświęci uwagę i czas naszemu dziecku lub ewentualnie pokieruje, gdzie jeszcze (w jakich instytucjach) szukać pomocy. Problemem jest to, że często jest to jeden psycholog na pięciuset czy nawet tysiąc uczniów (dokładnie!). W takiej sytuacji rozwiązania są dwa: można zapisać dziecko do psychologa lub psychiatry na NFZ, ale wtedy trzeba poczekać kilka tygodni a nawet miesięcy, ale czas i tak upłynie, a nie ponosimy dodatkowych kosztów lub opcja druga – można zapisać dziecko do psychiatry dziecięcego lub psychologa prywatnie, ale wówczas ponosimy dodatkowe koszty. Kolejna kwestia to stereotypy i uprzedzenia. Jest XXI wiek i nie wierzę, że jeszcze muszę o tym pisać, ale takie są realia. Niestety czasem rodzice wstydzą się, że ich dziecko musi skorzystać z pomocy psychologa lub psychiatry. Moim zdaniem wynika to z braku wiedzy w temacie zdrowia, gdyż zdrowie psychiczne jest tak samo ważne jak fizyczne. Tak samo jak dzieci chorują raz na jakiś czas fizycznie, bo ich ciało zostało wystawione na niekorzystne warunki np. przewianie, podobnie cierpią psychologicznie, gdyż ich psychika została wystawiona na niekorzystne warunki np. duże zmiany.
Podsumowując niniejszy wątek wniosek jest na pewno taki, że nie możemy pozostawić cierpiącego nastolatka samemu sobie. Skoro dotychczas sobie nie poradził sam, to jest małe prawdopodobieństwo, że nagle coś go olśni i wiedza jak wyjść z kłopotów sama do niego przyjdzie. Na terenie Trójmiasta rocznie dochodzi do kilkuset prób samobójczych, gdzie lwią część stanowią nastolatki lub młodzi dorośli (wiek oscylujący wokół dwudziestu lat), czyli de facto osoby bardzo młode, które nawet nie zaczęły jeszcze żyć pełną piersią. Zaznaczam, że statystyki obejmują jedynie te próby samobójcze, które zostały zgłoszone służbom. Zastanawia mnie ile rocznie jest wśród nastolatków nieudanych prób samobójczych, o których nikt nie wie – często również nieświadomi niczego rodzice. Dlatego tak ważna jest więź psychologiczna jaką rodzic nawiązuje ze swoim dzieckiem. Ta więź często ratuje życie…